Camino de Santiago

Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago

04/2024
Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago

Grzegorz Szkibiel :: 14.04.2024 19:34
27 lipca 2023: Bazas -- Domaine du Billon

Ponownie wychodzimy po ciemku i szybko wchodzimy na nasyp kolejowy przerobiony na trasę dla rowerów.

Etap w zasadzie jest wyjatkowo nudny. Nasyp jest albo wybetonowany albo wyasfaltowany. Idziemy przez las lub na tyłach domostw -- normalka na kolei. Jedyna rozrywka, czy też przerwa w monotonii, to miejscowość Captieux.

Spotkalismy parę pielgrzymów z Paryża. Świetnie mówili po angielsku i pomogli nam się porozumieć z obsługą baru. Dokładnie to dowiedzielismy się, że nie ma szans jeszcze na normalne śniadanie. Jedyne co, to kawa i bagietka z dżemem. Poprzestajemy na kawie. Jeszcze oglądamy kościół i robimy małe zakupy.

Jakąś taką ścieżką przez opłotki i kładki wracamy na nasz nasyp. Od tego miejsca nie ma już ani betonu ani asfaltu. Zostają kamienie i to coraz to bardziej zarośnięte. Jeszcze mijamy autostradę a następnie wchodzimy w drogi leśne. Jest tu taka niekończąca się prosta.

W końcu dochodzimy do miejsca noclegowego. Jest dokładnie w środku lasu. Okazuje się, że Paryżanie spotkani w Captieux też tu nocują, a jeszcze trochę później przychodzą Holendrzy, których spotkaliśmy w Reolu, parę dni wcześniej.


Dodaj komentarz »

Grzegorz Szkibiel :: 04.04.2024 13:58
26 lipca 2023: Poundaraut -- Bazas

Wychodzimy o 6:40 i przemierzamy kamienny most. Jest wilgotno i pochmurno. Czeka nas najbardziej "pokręcony" etap. Tak przynajmniej wynika z mapy, gdzie szlak wije się bardzo mocno.

Asfaltową dróżką idziemy pod górę, gdzie mijamy autostradę.

Zaraz za autostradą przechodzimy przez kolejną miejscowość ze starym, w zasadzie to już podupadającym, a właściwie upadającym kościołem. Chwilę później skręcamy w las, gdzie idziemy po trawie i kamykach.

I tak, lasem, polem przy słonecznikach, dochodzimy do miejscowości Auros. Jest pochmurno i deszcz w zasadzie wisi, ale jeszcze nie pada. Decydujemy się na pierwsze miejsce do odpoczynku. Zajmujemy ławkę, póki jeszcze jest sucha. Miejscowość okazuje się całkiem ładna, ale kościół, jak zwykle, jest zamknięty. Zaraz za Auros zmieniamy kierunek marszu na zachodni i idziemy wąską dróżką, z której skręcamy w pole.

Polem idziemy ostro w dół i dziękujemy Bogu, że nie pada. Ścieżka jest w stanie zaniku. Ktoś jeszcze nią chodzi, ale nie za często. Pole zamienia się w las, a ścieżka konsekwentnie prowadzi do przodu, to jest na południe. Przechodzimy przez kładkę i ścieżka, coraz to wygodniejsza dociera do szosy. Tu skręcamy na wschód i jeszcze raz podziwiamy Auros -- tym razem jest on z lewej strony. Skręcamy na południe i idziemy ostro pod górę. Na szczycie ponownie skręcamy w asfalt w dół, z którego zbaczamy w droge kamienistą.

Wychodzi, że nasz szlak jest nie tylko pokręcony lewo-prawo, ale również góra-dół. Rekordu wysokości jednak nie bijemy -- był wcześniej. Kamyki prowadzą nas nad jezioro. Gdyby mieć łódkę, to można by było skrócić drogę. Po brzegu za bardzo się nie da iść. Jezioro jest sztuczne, o czym świadczy wysoka tama. Strome zbocza schodza prosto w wodę i nikt nie wpadł na to, żeby "wydłubać" ścieżkę wzdłuż brzegu. Odpoczywamy. Następnie idziemy ścieżką, która co prawda nie jest wydłubana, ale za to "wybrukowana". W zasadzie jest to taka estakada dla pieszych. Ciągnie się dość długo i przeprowadza bezpiecznie przez bagienka i błotniste strumyki oraz odnogi jeziora. Zaczyna padać. Ruszamy ścieżką ostro w górę.

Tabliczka w krzakach wygląda groźnie, ale przecież się nie wrócimy... Zaraz potem przechodzimy obok takiego dziwnego systemu tuneli. Pewnie ma to jakiś związek z tą tabliczką. Zwłaszcza, że trochę dalej jest druga taka, tyle że odwrócona. Ciągle mży.

Ścieżka zamienia sią w dróżkę a ta dołącza do systemu ulic w kolejnej miejscowości na szczycie. Ciągle pada. Obieramy szosę w dół i idziemy w kierunku końca jeziora. Tu można by było porzucić łódkę. Ruszamy pod górę. Nie jest stromo, ale bardzo długo. Dodatkowo pada, a nawet leje. Na szczycie mijamy pole kukurydzy i znowu idziemy w dół.

Jeszcze raz idziemy do góry, a pote w lewo, czyli na południe lub na wschód. Pada, więc nie widać kierunków świata. Znajdujemy jakąś szopę i decydujemy zająć ją na odpoczynek. Jak tak siedzimy i odpoczywamy, deszcz przestaje padać. W dalszym ciągu jest mokro, no ale nic się nie leje na głowę. Skręcamy w drogę dla rowerów po nasypie kolejowym. Wysoki nasyp pozwala oglądać panoramę Bazas. Tak, już jest blisko.

W zasadzie, to schronisko jest już tutaj, ale jeszcze musimy dojść do informacji turystycznej, gdzie wydają klucze. Tak więc idziemy wpierw ulicą a potem uliczką i zaułkami i dochodzimy do dużego, pochyłego placu  -- szliśmy pod górę, bo czemu nie?

W końcu znajdujemy informację turystyczną i dostajemy klucz do schroniska. Skoro już jesteśmy w centrum, to wchodzimy do katedry. Uwagę przykuwają pinezki, które za cenę 1 euro, można wbić w pieniek przy pomocy załączonego młotka. Nigdzie nie widziałem czegoś takiego...

Jescze tylko zakupy i idziemy do schroniska.


Dodaj komentarz »

Grzegorz Szkibiel :: 02.04.2024 14:08
25 lipca 2023: Coutures -- Pondaurat

Jak zwykle, no prawie jak zwykle, mamy śniadanie na stole. Śniadanie, znaczy bagietka i kawa.

Spaliśmy w sumie długo, bo aż do siódmej. Jest mokro, ale chyba nie padało.

Idziemy po asfalcie, najpierw w dół do rzeki Drot, a potem w górę. Skręcamy w pierwszą za mostem drogę leśną i tym razem ostro w górę idziemy do St. Hillary.

Doszliśmy tu w miarę szybko, ponieważ te wczorajsze 6 km, to było generalnie, po drodze. Dzisiejszy etap jest więc nieco krótszy i w sumie dlatego pobutka była późniejsza. Odpoczywamy przez chwilę w St. Hillary: jest tu zameczek i kościół z tą taką charakterystyczną ścianą dzwonniczą zamiast wieży. Zaraz za miejscowością mijamy południk zerowy!

Jeszcze idziemy kawałek szosą, ale na szczycie góry schodzimy w drogę polną, a w zasadzie, to po polu podążamy w dół do La Reole. Wysoka wieża słuzy nam za drogowskaz.

Szerokie ulice kończą się dość szybko. Wchodzimy w deptak i robimy zakupy w takiej jakby "Biedronce". Spotykamy też dwójkę pielgrzymów z Holandii. Zostawiamy ich i idziemy zaułkami w górę.

Dużo tu jest takich plastikowych figurek z ludźmi w różnych pozach i strojach. Zbaczamy nieco ze szlaku i idziemy na naleśniki z łososiem.

Zaułkami wychodzimy na duży plac przed kościołem. Zwiedzamy też kościół. Jest tu kaplica Jezusa Miłosiernego i zdjęcie Jana Pawła II.

NIe daleko od kościoła mają taras z ładnym widokiem na ostatnią wielką rzekę Francji. Schodzimy na bulwary i idziemy w kierunku mostu.

Przechodzimy na drugą stronę i jeszcze raz, idąc po betonowym wale, podziwiamy La Reole.

Jest gorąco i idzie się tak dosyć leniwie. Spryskiwacz rozrzucający wodę nad polem, polewa też i naszą dróżkę. Jest upalne popołudnie, więc troszkę deszczu nie zaszkodzi. Wał betonowy zmienia się w trawiasty, a w pewnym momencie uciekamy od rzeki przez taki las posadzony "pod sznurek". Las i pobocze są opanowane przez wysokie byliny -- coś jakby barszcz kaukaski, czy w tym miejscu, raczej pirenejski. 

Po drodze mamy jeszcze jeden odpoczynek, mijamy kanał ze śluzą i podchodzimy do noclegu.

Doszliśmy. Manewrujemy koło kościoła i zabudowań nad rzeką -- jakby Wenecja. Gospodarz jest jeszcze zajęty. Czekamy więc chwilę. Mamy duży, chłodny cień.


Dodaj komentarz »