11/2024
Grzesiek i Jacek: Szczecin -- Santiago
« Starsze wpisy |
Grzegorz Szkibiel :: 09.11.2024 18:33
18 lipca 2024: Caracotchia -- Refuge Orisson
Jest całkiem ciepło.
Opuszczamy piwnicę domku na wzgórzu i podążamy szosą w stronę Pirenejów.
Pokonujemy małe przewyższenia. W sumie to tylko raz schodzimy z szosy i to na krótko. Po prostu, ścinamy klin i szybko wracamy na drogę.
I tak idziemy przez dwie godziny. Odmawiamy po drodze różaniec, mijamy domy na odludziu i małe miasteczka. Jesteśmy coraz wyżej.
Dochodzimy do St. Jean Pied de Port. Tu, lub w bliskiej okolicy łączą się trzy główne szlaki pielgrzymie. Najpierw wchodzimy pod górę, aby szybko zejść w dół, przez cmentarz do Carrefoura. Nie wiem, czy nadrabiamy drogi, ale trzeba zrobić jakieś zakupy.
Po kamiennych tarasach i schodach wchodzimy ponownie na górę i wkraczamy w uliczki miasta nastawionego na pielgrzymów. Małe sklepy pełne są butów, kijów, plecaków, muszli i pewnie wszystkiego, co potrzebne do pielgrzymowania. Zapewne wielu startuje właśnie stąd, chociaż, słyszałem też, że najwięcej pątników podąża z Le Puy.
Schodzimy w dół ku rzece, którą przekraczamy po kamiennym moście i znów wchodzimy w wąską uliczkę z blaszanymi muszlami w bruku. Powoli opuszczamy miasto.
Wychodzimy na szosę i pniemy się w górę. Jest mniej, lub bardziej stromo. Odpoczywamy kilka razy, szukając cienia.
Idziemy 7 kilometrów, pnąc się o 650 metrów. W zasadzie, to wiadomo było od samego rana. W każdym razie, cała trasa od Caracotchii do St. Jean Pied du Port, to tylko taka rozgrzewka. No dobra, upał jest taki, że rozgrzewek nie potrzeba.
Dalej pod górę i to w pełnym słońcu. Dochodzimy do jakiegoś schroniska. Wypijam dwa litry wody i kolejne dwa wylewam na siebie. Widoki niezapomniane... Jakieś duże ptaszydła unoszą się nad dolinami. Cały czas patrzę w górę, dokąd mamy dojść.
Szosa wyrównuje się, ale my zbaczamy z niej i idziemy jeszcze ostrzej pod górę. Kilka razy zawijamy serpentynami -- typowa górska droga. Dochodzimy do szosy -- skracaliśmy w pełnym słońcu. Jeszcze trochę. Nie idziemy do "najgórniejszego" schroniska, tylko do takiego o pół kilometra bliżej. W tamtym wszystkie miejsca były już zajęte dwa miesiące temu...
Właśnie dostrzegamy zza zakrętu jakieś parasole, pewnie schronisko, lub restauracja. Z mapy wynika, że za nim jeszcze jakieś 800 metrów przez las. ale mapy się mylą -- to nasze schronisko. Na kolacji tłumy: ponad dwudziestu pielgrzymów z różnych stron świata. My jedyni reprezentujemy Polskę. A są tu Anglicy, Francuzi (oczywiście), Dunka, Czeszka, a nawet Kanadyjka i Hawajka.
Grzegorz Szkibiel :: 03.11.2024 18:56
17 lipca 2024: St. Palais -- Caracotchia
Etap 86, od Szczecina przeszliśmy 2455 km.
Wychodzimy po cichu o 6:45 i przemierzamy puste ulice. Na początek, typowy marsz: wzdłuż drogi wylotowej.
Zaraz za miastem skręcamy w bok w drogę asfaltową, a chwilę później w drogę betonową, która idzie ostro i długo pod górę. Beton zmienia się w kamyki, a te w trawę. W końcu, mamy drogę leśną z takimi przejściami na pole: rurowy mostek, lub labirynt między deskami.
Kontynuujemy skrajem pola, czy też pastwiska, nadal mocno i długo pod górę. Na szczycie odpoczywamy podziwiając Pireneje. Przeszliśmy trzy kilometry, a minęła cała godzina. Idziemy w dół po polu, po mocnym skosie. Wychodzimy z pastwiska na szosą i dalej idziemy w dół. Powiem, że jest jeszcze stromiej niż dotąd.
W dół, w dół, w dół. W końcu do góry.
W zasadzie to skręciliśmy z szosy i pniemy się w górę. Najpierw asfalt, potem to co z niego zastało, aż w końcu mamy takie naturalne łupki skalne. Wchodzimy wysoko.
Może jednak nie aż tak wysoko, skoro ktoś postawił tu kaplicę, która może służyć za schron i zagospodarował miejsce. Zapewne jednak z racji wysokości, mocno tu wieje.
Kamienne drogowskazy i krzyże wskazują drogę. Znowu przerabiamy łupki, trawę i na końcu asfalt. Ten idzie najostrzej w dół.
Asfaltem oraz dróżkami o różnym podłożu robimy zakos pod dużą górę. Na górze pijemy kawę, a następnie ścinamy po polu do znanej nam już drogi D933.
Droga ma odgrodzony pas dla pieszych i rowerów. Nie zmienia to jednak zbytnio tego, że idziemy na południe, w południe i w pełnym słońcu. W końcu skręcamy w prawo i tu idziemy trochę asfaltem, trochę po kamyczkach i małych dróżkach, czasem ścieżkach z szykanami, a czasem wydaje się, że wchodzimy komuś na podwórko. W każdym razie cały czas widać, lub słychać drogę D933.
Lasem i polem, znowu dochodzimy do szosy, którą szybko opuszczamy, żeby pozwiedzać górki leśne i polne. Idziemy ponad drogą, a potem znów do niej dobijamy. Znajdujemy kamienną chatę, gdzie odpoczywamy. W środku są łóżka i stół, ale chyba dawno tu nikt nie nocował. Jeszcze chwilę idziemy wzdłuż szosy, aż odbijemy w lewo i tym razem idziemy asfaltem po wioskach.
Dochodzimy do miejsca noclegowego -- jakaś agroturystyka. Witają nas dwie panie w strojach kąpielowych, czy też takich do opalania się. Gospodarz przyjeżdża trochę później. Mówi, przede wszystkim po baskijsku, ale po francusku też się z nim co niektórzy dogadują...