Lucyna Szomburg
Polskie camino
« Poprzednia strona | 20 kwietnia 2006, czwartek | Następna strona » |
Głogów - Jakubów
Obudziłyśmy się dość późno. Siostra zaprosiła nas na śniadanie o 8.00, więc w błyskawicznym tempie myłyśmy się, ubierałyśmy i słałyśmy łóżka. Po śniadaniu zabrałyśmy nasze plecaki i poszłyśmy do centrum miasta, do kościoła św. Mikołaja na mszę świętą. Najpierw minęłyśmy różowy most na Odrze i potem ślicznymi uliczkami starego miasta, które zostało niedawno odbudowane, dotarłyśmy do barokowego kościoła. Ranek był ciepły i słoneczny.
Głogów to ładne, zadbane, czyste i pełne zieleni miasto. Tutaj, w przeciwieństwie do Wybrzeża, drzewa mają już małe listki, na klombach kwitną forsycje i inne wiosenne kwiaty.
Gwarnymi i przyjaznymi ulicami dotarłyśmy wkrótce do Brzostowa, które z podmiejskiej wioski przeistoczyło się w dzielnicą Głogowa. Po drodze minęłyśmy kościół pod wezwaniem św. Klemensa, prowadzony przez Zakon Redemptorystów.
Droga z Brzostowa do kolejnej miejscowości Kurowice, wiodła polną drogą, przy której niedawno ustawiono krzyż z muszlą - charakterystycznym znakiem Jakubowego Szlaku.
Potem, asfaltówką, dotarłyśmy do Łagoszowa Małego. Zaraz za wioską, na trawie, zatrzymałyśmy się na krótki odpoczynek. Słońce dość mocno przygrzewało, więc rozebrałyśmy buty i "wietrzyłyśmy" stopy, wsłuchując się w śpiew skowronków. Przed nami rysowała się rozległa panorama pól. Niektóre brązowe, świeżo zorane lub zabronowane, inne, porośnięte już dość wysoką oziminą, zieleniły się na tle błękitnego nieba. WIOSNA!
Idąc z Łagoszowa trochę pobłądziłyśmy. Szlak jest tu kiepsko oznakowany, a właściwie można powiedzieć, że wcale. Tabliczki ze znakiem muszli umieszczone były głównie we wsiach, natomiast na rozstajach dróg nie znajdowałyśmy żadnych wskazówek, którędy iść. Brakowało mi żółtych strzałek na polnych kamieniach przy drodze, a w miejscowościach, na krawężnikach ulic. Z trudem odnalazłyśmy drogę do Jakubowa, wiodącą przez Bukwicę. Zrobiłyśmy chyba jakąś niepotrzebną pętlę, bo w końcu nie poszłyśmy przez Rezerwat Buczyna Jakubowska, tylko ominęłyśmy go z prawej strony, nadkładając spory szmat drogi.
Jakubów to nieduża wioska, ślicznie położona, a w niej stary, czternastowieczny kościół. Nie byłyśmy jeszcze w środku, gdyż jest zamknięty. Obiecano nam, że wieczorem będziemy mogły obejrzeć go od wewnątrz.
Kościół to właściwie tutejsza perełka. Wokół otoczony jest cmentarzem przypominającym ogród. Na początku kwietnia posadzono w nim dąb papieski. Dużo jest tu zieleni, krzewów, a wszystko otoczone starym murem. Na wewnętrznej stronie murów pozostały ślady tablic nagrobnych. Czas zatarł litery i teraz właściwie są niemożliwe do odczytania.
Tuż za murem zaczyna się Rezerwat Buczyna Jakubowska, a na jego skraju jest cudowne źródełko św. Jakuba. Woda z niego ma leczyć choroby oczu, poprawiać wzrok, goić rany, wzmacniać człowieka i leczyć bezpłodność. Nad murowaną studnią znajduje się posąg św. Jakuba w stroju pielgrzyma, z charakterystycznym kapeluszem.
O tej porze roku wokół źródełka ściele się dywan zawilców i innych wiosennych kwiatów. Jest cicho i spokojnie. Czasem jedynie zaszczeka jakiś pies we wsi lub w chmurach odezwie się warkot samolotu.
Dzisiaj postanowiłyśmy pozostać na noc w Jakubowie. Wprawdzie we wsi nie ma proboszcza, bo wyjechał na pielgrzymkę na Litwę, lecz mieszka tu z żoną pan Stanisław Halarewicz, który opiekuje się szlakiem św. Jakuba. Zaprosił nas do siebie. Wyruszymy więc w dalszą drogę do... Grodowca? lub Polkowic? dopiero jutro. Zobaczymy, dokąd dojdziemy.
Pani Ela Halarewicz zastała nas przy plebani, gdy rozmawiałyśmy z mamą proboszcza. Żałowałyśmy, że nie mamy okazji spotkać się z nim. Jakubów to takie małe, polskie Santiago.
Słoneczne i ciepłe popołudnie sprzyjało pracom w ogródkach, toteż wielu mieszkańców wioski krzątało się w swoich obejściach. Ela zaprowadziła nas do siebie. Dom w kształcie staropolskiego dworku, niski, przysadzisty, biały, stał w ogromnym, na pół dzikim ogrodzie.
W środku przytulny, gościnny, z duszą... Centralne miejsce zajmował w nim stół oraz piec, w którym wieczorem gospodarze rozpalali ogień. Natomiast na zewnątrz zafascynował mnie mur graniczny z sąsiadami. Wykonany z cegieł, z pięknymi wykuszami, przenosił wyobraźnią w odległe czasy. Po ogrodzie biegała śliczna, ciekawska kotka. Zaglądała do małego stawku, czatowała na żaby szykujące się do godów.
Gdy Staszek wrócił z pracy, poszliśmy obejrzeć kościół św. Jakuba. Jest niesamowity, jak cała nasza wyprawa. Bardzo stary, gdyż jego początki sięgają X wieku, posadowiony na miejscu dawnej, pogańskiej świątyni, zawiera wiele cennych pamiątek: figurkę przedstawiającą Zwiastowanie Najświętszej Marii Panny, rzeźby dwunastu apostołów, śliczne polichromie na sklepieniu, w tym Ostatnią Wieczerzę i św. Jakuba, jako pogromcę Maurów. Kościół posiada dwa chóry i zielony ołtarz!
Staszek podstemplował nasze paszporty pielgrzyma i wróciliśmy na kolację do domu. Atmosfera wieczoru była wspaniała. Rozmawialiśmy do północy jak starzy przyjaciele. Cudowna to pielgrzymka...
Św. Jakubie, dajesz nam tyle niesamowitych przeżyć, pokazujesz, jak wspaniała może być droga i spotykani na niej ludzie. Obdarzasz nas piękną pogodą. Dziękuję!
« Poprzednia strona | 20 kwietnia 2006, czwartek | Następna strona » |