Lucyna Szomburg
Polskie camino
« Poprzednia strona | 26 kwietnia 2006, środa | Następna strona » |
Lubań - Pokrzywnik i jeszcze trochę
Dzisiaj jest siódmy dzień pielgrzymowania. Gorąco! Chyba będzie burza.
Wstałyśmy o 6.30 rano, by zdążyć na mszę św. o 7.00. Do kościoła weszłyśmy bocznym wejściem prosto z plebani. W ławkach siedzieli już ludzie, z przodu w kilku rzędach siostry zakonne w szarych habitach. Kościół pod wezwaniem św. Trójcy jest gotycką budowlą, strzelisty, z czerwonej cegły, wewnątrz bogato zdobiony, taki uroczysty. Ksiądz pięknie odprawiał mszę świętą, a Komunia św. rozdawana była przy balaskach krytych białym obrusem, jak za dawnych, przedsoborowych czasów.
Po mszy św. proboszcz zaprosił nas na śniadanie. Jest to starszy pan, niezwykle kulturalny, oczytany i wykształcony. Przy tym miły i przyjazny. Przy śniadaniu rozmawialiśmy o naszej pielgrzymce i problemach teologicznych. Potem spakowałyśmy plecaki, pożegnałyśmy się i ruszyłyśmy w drogę. Idąc przez rynek, który akurat jest w remoncie, obok słupa pocztowego, uliczkami Lubania wyszłyśmy najpierw na ruchliwą szosę by potem skręcić do Pisarzowic. Tereny są tu coraz gęściej zabudowane, a wioski coraz dłuższe. W sklepie, w Pisarzowicach kupiłam wodę mineralną na drogę i bułkę z topionym serkiem (tradycyjnie). Następną miejscowością był Henryków Lubański. Wędrujemy dziś głównie wśród pól i wiosek, po wąskiej, przeważnie asfaltowej drodze. Szlak św. Jakuba jest bardzo kiepsko oznakowany. Korzystamy z przewodnika, by nie zabłądzić. Gorąco!
Na końcu wsi dotarłyśmy do najstarszego drzewa w Polsce, cisu liczącego sobie około 1300 - 1500 lat. Być może jest to najstarsze drzewo w Europie.. Stoi obok jakichś zabudowań gospodarczych, otoczone drewnianym płotkiem. Pień drzewa jest pusty, niegdyś w obwodzie miał 5 metrów, teraz sterczą tylko kikuty. Dziwne, że jeszcze tak pięknie wyglądają jego konary. Soki musi bowiem ciągnąć jedynie cienką warstwą pnia przy samej korze.
Za Henrykowem zaczął się mały lasek. Po około kilometrze wyszłyśmy na jego skraj i zrobiłyśmy sobie kolejny przystanek na trasie. Siedzimy pod dębem, przed nami odległa perspektywa pól i łąk, a w oddali rysują się dachy wioski Sławnikowice. Pięknie. Cicho. Nawet ptaków prawie wcale nie słychać. Lekki wiatr muska gałęzie drzew i przewraca kartki mojego pamiętnika.
Mogłabym być zawodowym pielgrzymem. Jest ślicznie. Kocham tę drogę, czuję się cząstką tego lasu, i pól, i traw... Nie wiem, dokąd dziś dojdziemy. Jesteśmy poza jakimkolwiek przymusem. To wspaniałe uczucie nie troszczyć się o nic, wsłuchiwać się w przyrodę, czerpać energię z Ziemi, drzew, kosmosu... być jak wędrowne ptaki. Po moich skarpetkach chodzą mrówki, na bluzkę spadły nasiona jakichś drzew. Jestem cząstką tego świata.
Powędrowałyśmy przez pola i wioskę do kolejnej wsi Gronów. Zabudowania są coraz gęstsze. Gospodarstwa wyglądają tu zupełnie inaczej niż u nas, na Kaszubach. Składają się z dużych, piętrowych domostw, gdzie połowa to część mieszkalna, a druga - gospodarcza. Do tej gospodarczej można było wjeżdżać wozem przez wysokie, ogromne wrota. Pewnie były to stodoły. Obok domów są jeszcze inne zabudowania: obory, chlewy, itp. Wokół budynków jest duży podwórzec. Zwykle rosną na nim wysokie, stare drzewa.
W Gronowie przy kościele znajduje się mały cmentarz, a obok przy drodze, za płotem stoi krzyż pokutny. Jest wyciosany z kamienia. Takie krzyże w dawnych czasach wykuwali mordercy i stawiali w miejscu popełnionej zbrodni.
Za Gronowem droga wiodła aleją bardzo starych drzew, w większości dębów.
Teraz siedzimy na rozdrożu, przed Pokrzywnikiem, gdzie inna droga odchodzi do miejscowości Trójca. Z daleka widać dzwonnicę kościoła. Słońce jest jeszcze wysoko, ale powoli skłania się ku zachodowi. Ciągle jest gorąco. Nawet skowronki śpiewają jakoś niemrawo. Zaraz ruszamy dalej.
Zawędrowałyśmy do Łagowa. Trochę zboczyłyśmy z trasy, aby znaleźć jakiś nocleg. Siedzimy w restauracji "U szwagrów" i czekamy na obiadokolację
Przed Łagowem jest schronisko młodzieżowe. A właściwie było. Teraz mieszkają tam robotnicy z pobliskich budów i młodzież z Domu Dziecka, która się "resocjalizuje". Warunki kiepskie, wilgoć, prymitywne łazienki, kuchnia. Tak niesympatycznie, więc nie zatrzymałyśmy się tam na noc, chociaż blisko było na Szlak Jakubowy. Do Łagowa od schroniska szłyśmy jeszcze około 1,5 kilometra. Tutaj trafiłyśmy do państwa Kwaśniewiczów, którzy wynajmują pokoje. Cena od osoby 30 złotych. Odstąpili nam swoją sypialnię, gdyż inne pokoje znowu zajmują robotnicy. Warunki bardzo dobre, śliczna łazienka, ciepło i czysto. Jutro będziemy musiały wrócić na szlak cofając się aż za schronisko. Ale jutrzejsza trasa to nie więcej niż 13 kilometrów. Mamy na to cały dzień. Jesteśmy bardzo blisko Zgorzelca, główną drogą to jakieś 5 kilometrów. Camino prowadzi trochę naokoło, przez Jędrzychowice, sąsiadujące pola... W Zgorzelcu również błądzi uliczkami miasta, zanim dotrze do granicznego mostu.
Dzisiaj wieczorem rozmawiałyśmy ze Staszkiem Halarewiczem. Był to bardzo miły telefon. Przekazałyśmy mu nasze uwagi na temat trasy, podzieliłyśmy się doznaniami. Rozmawiając mamy wrażenie, jakbyśmy znali się od lat. Niesamowite!
Zaraz kładziemy się spać. Czuję na sobie promienie słoneczne. Jest cudownie. To nasza ostatnia noc na trasie. Jutrzejszą spędzimy w pociągu.
Św. Jakubie, nasza pielgrzymka dobiega końca. Doprowadź nas szczęśliwie do Zgorzelca. Przeganiaj chmury, uciszaj burze, módl się za nami.
« Poprzednia strona | 26 kwietnia 2006, środa | Następna strona » |